Forum ART the FACT Strona Główna FAQ Użytkownicy Szukaj Grupy Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości Zaloguj Rejestracja
ART the FACT
Głos artystów amatorów i nie tylko...
 Odcinek IX Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
patEFon
przewodnik i doradca



Dołączył: 14 Lut 2006
Posty: 395 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ...okolice w sumie... ale czego?
PostWysłany: Wto 18:05, 11 Kwi 2006 Powrót do góry

* * *


Otworzyłem oczy… i upadłem. Wstałem i zacząłem biec dalej, choć nie wiedziałem dlaczego i gdzie biegnę. Poruszałem się słabo oświetlonym korytarzem. Lampy sufitowe rzucały mdłe światło, nie oświetlając dostatecznie podłogi. Dobiegłem do końca korytarza i podszedłem do drzwi po lewej stronie. Złapałem za klamkę. Była ciepła. Nacisnąłem ją i pchnąłem drzwi do wewnątrz. Mym oczom ukazał się tak samo ciemny jak korytarz pokój.
Pierwsze rzeczą, która przykuła moją uwagę, był brak okien w tym pokoju. Żadna ze ścian nie miała w sobie choćby małego otworu, nie licząc tej z drzwiami; no i kominka. Jedynym źródłem światła była tylko wielka czerwona świeca stojąca na kominku właśnie, który znajdował się w prawym rogu pokoju, naprzeciw mnie. Nie palił się w nim ogień.
Pokój był praktycznie nie umeblowany. Oprócz małego stolika pod ścianą, który stał na lewo od drzwi, znajdowały się tu tylko dwie rzeczy: na samym środku pokoju stał olbrzymi skórzany fotel. Nie widziałem czy ktoś w nim siedzi. Naprzeciw niego stał włączony telewizor, który śnieżył. On także rzucał słabą poświatę na cały pokój. Wszedłem do pokoju i rozglądnąłem się uważniej. Na stoliku obok drzwi zobaczyłem leżącą otwartą książkę i wazon z jednym kwiatem – białą orchideą. Wszystko było pokryte grubą warstwą kurzu. Książka była otwarta w miejscu, gdzie znajdowała się rycina zajmująca obie strony. Przyjrzałem się jej dokładniej. Przedstawiała ona jedno z wyobrażeń Dnia Sądu Ostatecznego. W górnej części ryciny znajdowały się zastępy różnej rangi aniołów obserwujących całą scenę. Praktycznie w centrum znajdowała się postać Chrystusa. W prawej ręce trzymał duże sito z bardzo drobnymi otworami. Z lewej strony, u dołu stał Lucyfer, a za nim jego świta.
Natomiast resztę ryciny zajmowała wielka ciżba ludzi. Rycinę można by było datować na średniowiecze, gdyby nie jeden szczegół – wygląd i zachowanie właśnie tych ludzi. Ubrani byli w stroje rodem z różnych epok, pochodzące z różnych części świata. Byli tam hindusi ubrani w swoje przewiewne chusty, żołnierze w mundurach noszonych podczas różnych wojen, rycerze w ciężkich zbrojach, mnisi, dawni japońscy samurajowie, starożytni grecy i rzymianie, ale także zwykli ludzie w bufiastych strojach oświecenia i prostych tak dobrze znanych mi strojach noszonych współcześnie. Kobiety i mężczyźni. Dzieci, dorośli i starcy. Czarni, biali, żółci i inni. Wszyscy czekali na wyrok cicho rozmawiając. Przyjrzałem się im uważniej i uderzył mnie jeden szczegół: patrząc na każdego można było powiedzieć jak zginął. Żołnierze mieli pokrwawione ubrania w okolicach ran postrzałowych lub ran po bagnetach; jeden miał dziurę w czaszce. Jeden z samurajów stał z mieczem wbitym w okolicę serca, ale stał dumnie ze swoim mieczem w ręku – umarł z honorem. Ale duża liczba osób, zarówno dzieci jak i dorosłych, nie miała żadnych „śladów śmierci”. Mogłem się tylko domyślać jak umarli.
Nagle mój wzrok przyciągnęła jedna z osób stojących w tym tłumie. Był to prawdopodobnie mężczyzna. Stał tyłem do mnie. Pochyliłem się by lepiej mu się przyjrzeć. Miał na sobie współczesny strój, z jakiejś przyczyny bardzo mi znajomy. Wreszcie go rozpoznałem. Tą osobą byłem JA. Oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia. W tym momencie postać poruszyła się, odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała mi prosto w oczy. Na twarzy mojej podobizny odbijała się troska i niepokój.
Coś zamigotało w pokoju. Oderwałem wzrok od ilustracji i spojrzałem na telewizor. Już nie śnieżył. Przelatywały na nim sceny i obrazy. Przyjrzałem się uważniej. Były to… moje wspomnienia. W tej chwili na ekranie pojawiła się scena, w której miałem 6 lat, siedziałem na koniu. Wiedziałem, że za chwilę spadnę. Koń zrobił dwa kroki. Za bardzo przechyliłem się w bok i za chwilę już leżałem na ziemi. Następna scena: mija 18-nastka. Następna scena: koń, z którego przed chwilą spadłem, właśnie zdychał. Miałem 10 lat. Następna scena: sytuacja, w której poznałem moją ukochaną Julię. 23 lata. Następna scena: szkoła – z kolegami łapaliśmy dziewczyny za włosy i strzelaliśmy im gumami od staników – 15 lat. Podszedłem do fotela i usiadłem w nim. Na ekranie właśnie przelatywała scena moich narodzin. Potem mój pierwszy raz, śmierć mojego dziadka, wypadek na motorze, żniwa na wsi… Po kolei, choć nie chronologicznie, na ekranie tego dziwnego telewizora ukazywały się kolejne momenty mojego życia. Nie wiem ile tak siedziałem patrząc na to wszystko. Przed moim oczami przelatywało całe moje życie; wszystkie chwile: dobre i złe. Widziałem wszystko, co zrobiłem dla siebie i dla innych, wszystko, co wyrządziłem i czym skrzywdziłem moich bliźnich. Zacząłem się zastanawiać, czy dobrze spędziłem swoje życie. Czy zrobiłem coś, przez co będę pamiętany? Jak będę pamiętany: jako dobry człowiek, czy jako egoista? Jaki będzie końcowy bilans? Jaki będzie wyrok dla mnie; dla mojej podobizny, tam na tej rycinie?
Telewizor zgasł. Nie zobaczyłem jak umarłem. Ostatnia scena przedstawiała mnie kładącego się spać.
– I jak ci się podobało twoje życie?
Odwróciłem szybko głowę w stronę, z której dochodził głos. W rogu pokoju, tuż za drzwiami mężczyzna ubrany w biały garnitur. Śnieżnobiała marynarka, koszula, krawat; nawet buty. Włosy koloru „białej szarości”. Jego postać emanowała dziwnym i magicznym światłem.
– Kim jesteś? – spytałem.
– Jestem posłańcem. – odparł.
– Posłańcem? Od kogo?
– Czekamy na Ciebie, ale jeszcze nie teraz. Teraz musisz wstać i wyjść z tego pokoju, z tego miejsca.
– Nie rozumiem. – nie rozumiałem.
– Postać na rycinie to Ty. Za ramami tego obrazu czekają wszyscy, którzy się narodzili, i wszyscy którzy mają się dopiero narodzić. Tylko On zna ich liczbę. Przesieje życie każdego z was i zdecyduje o waszym losie. – mówiąc to podszedł do kominka i oparł się o niego. Powoli zaczynało do mnie docierać gdzie mogę się znajdować.
– Mówisz o Bogu?
– Tak Go nazywacie.
– Ale…
– Teraz musisz wyjść. Nie mogę Ci odpowiedzieć na twoje pytania. Nie wybiła jeszcze twoja godzina. Musisz iść, bo za drzwiami czekają następni. Dla nich nastał już czas.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczył staruszek podpierając się laską. Odwróciłem głowę ponownie w stronę Posłańca, ale jego już nie było. Znów odwróciłem głowę w stronę staruszka. Jego też już nie było, ale ja też nie byłem już w pokoju. Stałem na środku korytarza. Nim zdążyłem zrobić ruch, lampy zamigotały, rozbłysły jasnym światłem oślepiając mnie i zgasły.
Poczułem powiew wiatru na twarzy. Otworzyłem oczy…


* * *


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
!Gochie!




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 345 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: It's a kind of magic.
PostWysłany: Wto 14:23, 06 Cze 2006 Powrót do góry

mmmm... piękne. cudowne. niesamowite.
nadal jestem pod wrazeniem a czytam chyba po raz setny...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)